Przypowieść o Natalie i magyi


Czyli za co kocham pbfy, część trzecia, myślałam, że ostatnia, ale życie to podstępna bestia.

Była taka MG, u której bardzo chciałam zagrać.

To też jest fajne w pbfach - forum to jednak społeczność ze wszystkimi zaletami i wadami: są celebryci i niecelebryci, są ludzie z Opinią i bez niej, można posłuchać o cudzych sesjach, a posłuchawszy można je nawet zobaczyć, ocenić i tak dalej.

Oczywiście tego ostatniego nigdy tego nie robiłam, cudze sesje śmiertelnie mnie nudziły. Mojej wymarzonej MG nie nudziły – czytała moją sesję Dragon Age'a i nawet komentowała, więc kiedy zbliżał się smutny moment zabijania Ulubionego NPCa MG miałam się przynajmniej komu pożalić. Ona żaliła się mi, więc nasłuchałam się o jej sesjach sporo i z każdą opowieścią bardziej chciałam grać.

Problem w tym, że prowadziła tylko Maga. Starego Maga.

Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze początkującą erpegówką, nawet nie wodziarą, poznałam najlepszego MG w moim życiu. Najlepszy MG w moim życiu był dość mocno wkręcony w fandom i erpegi, a to były czasy szczytowej popularności Świata Mroku, wampira zwłaszcza. I najlepszy w moim życiu MG z typową dla siebie charyzmą i swadą opowiadał o podręczniku do Maga: Wstąpienie, jak to jest to podręcznik, którego nikt nigdy nie zrozumiał. Zresztą, skoro Saem go nie zrozumiał, to przecież nikt nie mógł go zrozumieć, było to dla mnie podówczas jasne jak słońce, ach, szesnastolatki. Od Maga trzymałam się więc z daleka. Lata później zakochałam się w mechanice magii, ale i tak trzymałam się z daleka, bo respekt.
To był jeden problem. Drugi to ten, że nie znałam świata, wiedziałam, że są Tradycje, ale nie wiedziałam z czym to się, do licha je. I trzeci – w związku z nieznajomością świata kompletnie, kompletnie nie miałam pomysłu na postać.

"Zagraj Verbeną", powiedziała mi jednak MG. "Będzie fajnie".
No, to mi załatwiało sprawę czytania o wszystkich tradycjach przynajmniej.
„A, i koncept max pół strony”
No dobrze.

Obczaiłam co to te Verbeny, okazało się, że to tacy magowie, co wierzą w starych bogów i lubią ofiary z krwi i seks. Dodałam sobie do tego, że dziewczę ma być z Bostonu, starzy bogowie i USA dają w efekcie Indian. I naprawdę, zrobiłam tylko Verbenę, która była Indianką. Nic więcej. Dałam jej mocny, gwałtowny charakter, sny o Aztekach, połączenie ze zbiorową podświadomością ludzkości, MG dorzuciła, że ze względu na to połączenie dziewczyna może często sprawiać wrażenie nieco nieobecnej. Pomyślałam sobie, że ze względu na tę swoją trwającą całe życie tęsknotą za indiańskością (bo Natka jest Indianką z pochodzenia, nie z kultury) pewnie była wniebowzięta kiedy się przebudziła i że UWIELBIA magię. I to było wszystko, niczego nie dodawałam, w końcu koncept na pół strony.

W efekcie powstała postać dość typowa dla mnie – lubię bohaterki, które zwykło się zamykać w sformułowaniu „ognisty temperament”, takie które patrzą sercem bardziej niż mózgiem i działają bez zastanowienia. I o to chodziło, bo chciałam grać coś łatwego i wygodnego, gdyż miałam tremę (pal licho jakość postów, zdaję sobie sprawę, że kiedy przychodzi do literek, to jestem dość dobra, ale grać u kogoś, z kim się godzinami, GODZINAMI narzekało na graczy to jest straszny stres). Z drugiej strony czułam się trochę dziwnie – mam zwyczaj grać postaciami rozkminionymi do końca, w wypadku Natalie miałam czysty stereotyp bez tła i nie wiedziałam nawet jak się Przebudziła. Oczywiście taki trochę był zamiar, bo wiedziałam, że MG ma rozbudowany, szczegółowy świat i chciałam żeby postać była jego częścią, dobudowywanie sobie ważnych enpeców było mi niepotrzebne, skoro wiedziałam, że już tam jacyś są.

No, ale wracając - powstał półstronicowy koncept, który zawierał charakter, dwa zdania o życiu przed Przebudzeniem, informację o tym, że dziewczyna ma motor i rękawiczkę bez palców. Powstały też cyferki. Zaczęła się sesja, a właściwie preludium.

Zaczęła się od tego, że Natalie stała w progu mieszkania, które dzieliła z dwoma braćmi z Tradycji i wpatrywała się w ciało jednego z nich, rozciągnięte na podłodze w karykaturalnej pozie.

Czyli, innymi słowy, zaczęła się z przytupem.

Nic nie wiedziałam – jakbyście się jeszcze nie zorientowali – o tym, że Natka ma dwóch braci. Kochanków. Przyjaciół. To skomplikowane, wiecie, Verbeny. Nie miałam pojęcia skąd oni się wzięli w jej życiu, co za Philip (to ten martwy), co za Daniel (żył, stał z Natką w progu) i w ogóle wtf. Wszystko, co miałam to post MG. Proszę, graczu. Widzisz? To jest głęboka woda. Podoba ci się? Świetnie. Chlup.

Nie do końca jestem w stanie opisać zalety tego zabiegu – określenia postaci tylko w zarysach i wrzucenia jej od razu na głęboką wodę (takie sceny gra się trudno nawet bohaterami, których zna się na wylot) co jest trochę słabe, biorąc pod uwagę, że o tych zaletach ma być ta notka.

Ogólnie – miałam bardzo mało danych i ciężką scenę do zagrania. Więc z tej małej ilości danych musiałam wycisnąć co tylko się dało. Z każdego słowa w poście MG (pięknym zresztą, jaki ten post był piękny, dałam go nawet do czytania mojej ówczesnej współlokatorce, która z nerdami miała tyle wspólnego, że razem mieszkałyśmy), każdego słowa, które napisałam w tym żałośnie krótkim koncepcie, ze wszystkiego co wymyśliłam. Po pierwsze okazało się, że z pomysłu "Verbena, która jest Indianką" można wyciągnąć MNÓSTWO rzeczy, a konsekwencje tych czterech słów są daleko idące. Po drugie to był zupełnie inny poziom gry niż ten, do którego byłam przyzwyczajona.

Po pierwsze zupełnie inne emocje – to trochę specyfika Natalie, ale nie tylko. Żeby w ogóle wiedzieć co będzie w poście, musiałam się naprawdę skupić na tym, co ta dziewczyna przeżywa, kim ma być w mojej wizji i jak się powinna zachować, jaką ma relację z bratem, jak do takich relacji podchodzi, jaką miała relację z drugim bratem, co myśli o śmierci.

Po drugie – zupełnie inny wysiłek, bo zwykle trzaskam posty jak maszynka. To ma być przyjemność, nie praca, po pierwsze, po drugie, jak pisałam, jestem graczem stolikowym, szybko wpadam na reakcje. Nie tym razem. Też dlatego, że nie do końca znałam postać.

Po trzecie w końcu – zupełnie inne spojrzenie. Bo koncept jedno, post MG drugie, ale potrzebowałam jeszcze jakiegoś drogowskazu. To znaczy, wiecie, dobrze by było, gdyby w poście była jakaś deklaracja, a nie że Natka wyła z rozpaczy. Nie było to trudne – moje postaci z ognistym temperamentem są zwykle aktywne, w ogóle aktywne postaci for the win – ale wiązało się właśnie trochę z tym innym spojrzeniem. Bo - to może wynikać z moich rozmów z MG, kiedy jeszcze żadna z nas u żadnej nie grała, ale myślę, że nie tylko – poza tym, że kminiłam nad postacią, kminiłam z konieczności, bo zawierała dane, które mi były potrzebne, nad sceną. To też niesamowicie działa na wyobraźnię, usiąść, zobaczyć scenę „z zewnątrz”, wyobrazić sobie, że to scena w książce albo w filmie i pokminić dokąd ją najlepiej poprowadzić, jak rozegrać. Jak pokazać w niej bohatera, owszem, ale też co zrobić z fabułą, która przecież czeka na odkrycie. Och, o tym to też bym mogła napisać osobny tekst.

Oczywiście na pierwszym poście się nie skończyło – budowałam Natalie dość długo, nie wiem nawet czy już skończyłam (dobra, jestem pewna, że nie skończyłam), ale nawet nie skończona jest jedną z moich najlepszych, a na pewno ulubionych postaci. I jest pełnokrwista, złożona, piekielnie trudna do grania – czego chciałam uniknąć – a przez to strasznie satysfakcjonująca. Bo wiecie, mogłoby się wydawać, że kiedy skończy się wypełnianie konceptu mięsem, że kiedy już będę wiedziała, jak zachowuje się w sytuacjach tak skrajnych jak odnalezienie zatorturowanego na śmierć brata w mieszkaniu (a to był – rzekłam, patrząc na to, co gram od dwóch dni – dopiero początek skrajnych sytuacji), to wszystko o czym pisałam wcześniej przestanie działać. No otóż nie – zadziałało w ten sposób, że jestem Natki bardziej świadoma niż innych postaci, bo musiałam nad nią więcej myśleć, no i rodziła się – wciąż się rodzi – w czasie sesji, w czasie, powiedziałabym, ekranowym, nie off-screen. 

W związku z tym wciąż przeżywam tak samo – bo to jest bohaterka, która istnieje tylko w tej fabule, nie miała wcześniejszego życia w mojej głowie, nie miałam okazji nacieszyć się tworzeniem historii postaci – wciąż wysilam się tak samo (choć to akurat kwestia tego, że konstrukcja sesji jest trochę z serii „zaczynamy od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie”), wciąż patrzę tak samo – bo jeśli fabuła się nie porusza, Natalie nie istnieje, więc muszę, muszę o niej myśleć i kombinować jak ją pchnąć i czego oczekuje MG.

Nic. Nic z tego nie dałoby się zrobić na żywo. Mogłabym, oczywiście, poprowadzić sesję, którą rozpocznę od zabicia anonimowego enpeca, mówiąc graczowi, że enpec ów był bliski jego postaci. Gracz mógłby nawet postarać się wczuć, mógłby to dobrze odegrać, ale obawiam się, że nie czułby się tak, jak ja, nie mógłby skonstruować postaci w ten sposób, w jaki stworzyłyśmy z MG Natalie. Nie to tempo, nie te możliwości, nie to medium po prostu.

I właśnie teraz się zorientowałam, że ta notka miała być o czymś trochę innym – o Natalie, oczywiście, ale o budowaniu postaci razem z MG. Co też jest super. Ale o tym – jednak – chyba następnym razem.

No i dla ciekawskich: preludium Natalie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz