Trzeci Iron Man i sztuka porażki

Jest w nowym Iron Manie scena...
...a, jeśli ktoś jeszcze nie widział, pewnie są tacy - będą trochę spoilery. Ale nic wielkiego.

Więc jest w nowym Iron Manie scena - dokładnie to sekwencja trzech scen - która była dla mnie niesamowicie inspirująca erpegowo. Ja w ogóle bardzo często oglądam filmy pod kątem erpegie, raz dlatego, że jestem skrzywiona i to we mnie siedzi, dwa - uważam, że to, co jest w dobrym kinie akcji i przygodowym to zwykle mniej więcej to, czego chcą gracze. Postaci, które są cool, niesamowite przygody, postaci, które są cool, sceny akcji, spektakularne wybuchy, one-linery i postaci, które są cool. Postaci, wokół których koncentruje się historia, które błędy popełniają z niewiedzy albo braku doświadczenia, które są, w pewnym specyficznym sensie, niewinnne. To znaczy, jasne, można grać bezwzględnym zabójcą, można grać fanatyczną inkwizytorką (miałam taką postać do Gasnących Słońc i uwielbiałam ją, chociaż wydłubywała heretykom oczy śrubokrętem), ale nie bezwzględnym zabójcą, który robi głupoty. Imidż ponad wszystko. Mniej więcej o tym pisałam w poprzedniej notce (którą opublikowałam również na Strefie - wersja strefowa ma ten plus, że jest pod nią bardzo fajna dyskusja). Co jest o tyle zabawne, że nie minął chyba tydzień, kiedy pojawiło się coś, co trochę zmieniło mój pogląd. Ktoś. Tony Stark.

Tony Stark, który staje przed swoim samochodem, odwraca się do tłumu dziennikarzy, grozi terroryście, organizacji terrorystycznej właściwie, podaje swój dokładny adres domowy, rzuca telefonem i odjeżdża w siną dal.

I kilka godzin później traci dom, mnóstwo sprzętu, prawie życie, prawie ukochaną, wszystko.

Naprawdę jestem skrzywiona, bo moją pierwszą myślą kiedy zobaczyłam tę scenę, było to, co by zrobili niektórzy gracze, których znałam gdyby im zrobić taki numer. Co ja bym zrobiła jako gracz, gdyby się okazało, że moja postać przeceniwszy własne możliwości prawie zabiła kogoś kogo kocha (tak się składa, że akurat mam tam gdzie gram bardzo angażujące wątki miłosne; to jest w ogóle straszna tautologia, jest coś takiego jak nieangażujący wątek miłosny?). Prawie to słyszałam w głowie, że przecież gramy epicko, że to niesprawiedliwe, że oni nie wiedzieli, że to w ogóle była niewiedza gracza, nie postaci, źle poprowadzone na pewno, bo MG powinien zadbać żeby gracze znali swoje możliwości, to znaczy możliwości postaci i w ogóle i przecież RPG to nie MG vs BG, jak tak można.

Przejaskrawiam, tak, ale myślę, że każdy spotkał w życiu przynajmniej jednego gracza, w wypadku którego to nie przejaskrawienie, to prawda. I każdy, jako gracz, przynajmniej raz myślał coś w tym stylu.

Po filmie doszłam do wniosku, że kiedy moi gracze będą dostawali w pysk od świata za własną głupotę, przepraszam, głupotę własnych postaci, to będę im przypominać Iron Mana trzy. Co było dla mnie o tyle ważne, że okazało się, że jednak potrafię sama przed sobą uzasadnić jako MG dawanie postaciom w mordę światem kiedy zrobią coś, co jest z mojej perspektywy idiotyczne.

Ogólnie jestem zwolenniczką pomagania graczom w tworzeniu postaci, jakie sobie wymyślili. Jeśli mam w ekipie dziewczynę, która chce grać uroczą bardką, ale wychodzi jej jakiś prymitywny pasztet, bo nie ma wyczucia, to rzucam jej na tę charyzmę i odgrywam świat tak, jakby naprawdę była uroczą bardką. Trudno. To znaczy, nie zawsze umiem, bo nauczyłam się od jednej MG kochać moich enpeców i czasem nie potrafię ich wykrzywić pod gracza, ale wiem, że powinnam tak robić.

Ale kiedy myślałam o Tonym Starku (który, swoją drogą, tak pięknie uratował w tamtej scenie Potts, ubierając ją w tę zbroję, borze szumiący, to było takie cudowne - można być fajnym gościem nawet po tym, kiedy się popełni kolosalne głupstwo, gracze często o tym zapominają, ja na pewno) i o tym, jak zaimplementować scenę ataku na jego rezydencję do erpegie tak, żeby mieć czyste sumienie, zorientowałam się, że przecież nie tylko gracz widzi swoją postać, nie tylko on tworzy jej historię i nie tylko on decyduje o tym, kim ona jest i będzie. Dziwne, że mi to umykało, bo w zasadzie od dość długiego czasu kładę spory nacisk na to, że postać to wspólna kreacja MG i Gracza (miałam o tym w ogóle napisać z perspektywy gracza właśnie). I, o ile pomaganie graczom w tworzeniu postaci, które sobie wymarzyli jest fajne, to zaaplikowanie na to wymarzenie skaz i błędów, których gracz nie przewidział i nie umieścił w swoim graniu specjalnie, w ogóle wzbogacenie wizji postaci gracza o to, co odbiera MG może dać efekty, których głaskanie po główce i pomoc nie da, a które będą tak, nie bójmy się tego słowa ani tej pisowni, OSOM jak atak Mandaryna (khem...) na siedzibę Tony'ego Starka.

Och, wiem, nie odkryłam Ameryki. Właściwie to odkryłam dla siebie na nowo to, co wie intuicyjnie każdy MG kiedy zaczyna prowadzić, ale po pierwsze odkrywanie na nowo jest fajne, po drugie to jest mój blog, mój erpegowy pamiętniczek i po to jest, żebym mogła tu pisać takie rzeczy, po trzecie muszę to mieć napisane, żeby pamiętać o tym również jako gracz, po czwarte trzeci Iron Man to naprawdę, naprawdę fajny film.

1 komentarz:

  1. Mi bardzo podobała się trzecia część Iron Mana. Wątek z Mandarynem był bardzo humorystyczny i odbiegał od wersji komiksowej, mimo wszystko oglądało się przyjemnie. Do tego nietypowe zakończenie! :)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie: http://fantastykaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń