Czyli za co kocham pbfy, część trzecia, myślałam, że ostatnia, ale życie to podstępna bestia.
To też jest fajne w pbfach - forum to jednak
społeczność ze wszystkimi zaletami i wadami: są celebryci i niecelebryci, są
ludzie z Opinią i bez niej, można posłuchać o cudzych sesjach, a posłuchawszy można je nawet zobaczyć, ocenić i tak dalej.
Oczywiście tego ostatniego nigdy tego nie robiłam, cudze sesje
śmiertelnie mnie nudziły. Mojej wymarzonej MG nie nudziły – czytała moją sesję
Dragon Age'a i nawet komentowała, więc kiedy zbliżał się smutny moment
zabijania Ulubionego NPCa MG miałam się przynajmniej komu pożalić. Ona żaliła
się mi, więc nasłuchałam się o jej sesjach sporo i z każdą opowieścią bardziej
chciałam grać.
Problem w tym, że prowadziła tylko Maga. Starego
Maga.
Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze
początkującą erpegówką, nawet nie wodziarą, poznałam najlepszego MG w moim
życiu. Najlepszy MG w moim życiu był dość mocno wkręcony w fandom i erpegi, a
to były czasy szczytowej popularności Świata Mroku, wampira zwłaszcza. I
najlepszy w moim życiu MG z typową dla siebie charyzmą i swadą opowiadał o
podręczniku do Maga: Wstąpienie, jak to jest to podręcznik, którego nikt nigdy
nie zrozumiał. Zresztą, skoro Saem go nie zrozumiał, to przecież nikt nie mógł
go zrozumieć, było to dla mnie podówczas jasne jak słońce, ach, szesnastolatki.
Od Maga trzymałam się więc z daleka. Lata później zakochałam się w mechanice
magii, ale i tak trzymałam się z daleka, bo respekt.
To był jeden problem. Drugi to ten, że nie znałam świata,
wiedziałam, że są Tradycje, ale nie wiedziałam z czym to się, do licha je. I trzeci – w związku z nieznajomością świata kompletnie, kompletnie nie miałam pomysłu
na postać.
"Zagraj Verbeną", powiedziała mi jednak
MG. "Będzie fajnie".
No, to mi załatwiało sprawę czytania o wszystkich
tradycjach przynajmniej.
„A, i koncept max pół strony”
No dobrze.
Obczaiłam co to te Verbeny, okazało się, że to
tacy magowie, co wierzą w starych bogów i lubią ofiary z krwi i seks. Dodałam
sobie do tego, że dziewczę ma być z Bostonu, starzy bogowie i USA dają w
efekcie Indian. I naprawdę, zrobiłam tylko Verbenę, która była Indianką. Nic
więcej. Dałam jej mocny, gwałtowny charakter, sny o
Aztekach, połączenie ze zbiorową podświadomością ludzkości, MG dorzuciła, że ze
względu na to połączenie dziewczyna może często sprawiać wrażenie nieco nieobecnej.
Pomyślałam sobie, że ze względu na tę swoją trwającą całe życie tęsknotą za
indiańskością (bo Natka jest Indianką z pochodzenia, nie z kultury) pewnie była
wniebowzięta kiedy się przebudziła i że UWIELBIA magię. I to było wszystko,
niczego nie dodawałam, w końcu koncept na pół strony.
W efekcie powstała postać dość typowa dla mnie –
lubię bohaterki, które zwykło się zamykać w sformułowaniu „ognisty temperament”,
takie które patrzą sercem bardziej niż mózgiem i działają bez zastanowienia. I o to chodziło, bo chciałam
grać coś łatwego i wygodnego, gdyż miałam tremę (pal licho jakość postów,
zdaję sobie sprawę, że kiedy przychodzi do literek,
to jestem dość dobra, ale grać u kogoś, z kim się godzinami, GODZINAMI
narzekało na graczy to jest straszny stres). Z drugiej strony czułam się trochę
dziwnie – mam zwyczaj grać postaciami rozkminionymi do końca, w wypadku Natalie
miałam czysty stereotyp bez tła i nie wiedziałam nawet jak się Przebudziła.
Oczywiście taki trochę był zamiar, bo wiedziałam, że MG ma rozbudowany,
szczegółowy świat i chciałam żeby postać była jego częścią, dobudowywanie sobie
ważnych enpeców było mi niepotrzebne, skoro wiedziałam, że już tam jacyś są.
No, ale wracając - powstał
półstronicowy koncept, który zawierał charakter, dwa zdania o życiu przed
Przebudzeniem, informację o tym, że dziewczyna ma motor i rękawiczkę bez
palców. Powstały też cyferki. Zaczęła się sesja, a właściwie preludium.
Zaczęła się od tego, że Natalie
stała w progu mieszkania, które dzieliła z dwoma braćmi z Tradycji i wpatrywała się w
ciało jednego z nich, rozciągnięte na podłodze w karykaturalnej pozie.
Czyli, innymi słowy, zaczęła się
z przytupem.
Nic nie wiedziałam – jakbyście
się jeszcze nie zorientowali – o tym, że Natka ma dwóch braci. Kochanków.
Przyjaciół. To skomplikowane, wiecie, Verbeny. Nie miałam pojęcia skąd oni się wzięli w jej
życiu, co za Philip (to ten martwy), co za Daniel (żył, stał z Natką w progu) i
w ogóle wtf. Wszystko, co miałam to post MG. Proszę, graczu. Widzisz? To jest
głęboka woda. Podoba ci się? Świetnie. Chlup.
Nie do końca jestem w stanie
opisać zalety tego zabiegu – określenia postaci tylko w zarysach i wrzucenia
jej od razu na głęboką wodę (takie sceny gra się trudno nawet bohaterami,
których zna się na wylot) co jest trochę słabe, biorąc pod uwagę, że o tych
zaletach ma być ta notka.
Ogólnie – miałam bardzo mało
danych i ciężką scenę do zagrania. Więc z tej małej ilości danych musiałam
wycisnąć co tylko się dało. Z każdego słowa w poście MG (pięknym zresztą, jaki
ten post był piękny, dałam go nawet do czytania mojej ówczesnej współlokatorce,
która z nerdami miała tyle wspólnego, że razem mieszkałyśmy), każdego słowa,
które napisałam w tym żałośnie krótkim koncepcie, ze wszystkiego co wymyśliłam.
Po pierwsze okazało się, że z pomysłu "Verbena, która jest Indianką" można wyciągnąć MNÓSTWO rzeczy, a konsekwencje tych czterech słów są daleko idące. Po drugie to był zupełnie inny poziom gry niż ten, do którego byłam przyzwyczajona.
Po pierwsze zupełnie inne emocje
– to trochę specyfika Natalie, ale nie tylko. Żeby w ogóle wiedzieć co będzie w
poście, musiałam się naprawdę skupić na tym, co ta dziewczyna przeżywa, kim ma
być w mojej wizji i jak się powinna zachować, jaką ma relację z bratem, jak do
takich relacji podchodzi, jaką miała relację z drugim bratem, co myśli o
śmierci.
Po drugie – zupełnie inny
wysiłek, bo zwykle trzaskam posty jak maszynka. To ma być przyjemność, nie
praca, po pierwsze, po drugie, jak pisałam, jestem graczem stolikowym, szybko
wpadam na reakcje. Nie tym razem. Też dlatego, że nie do końca znałam postać.
Po trzecie w końcu – zupełnie
inne spojrzenie. Bo koncept jedno, post MG drugie, ale potrzebowałam jeszcze
jakiegoś drogowskazu. To znaczy, wiecie, dobrze by było, gdyby w poście była
jakaś deklaracja, a nie że Natka wyła z rozpaczy. Nie było to trudne – moje
postaci z ognistym temperamentem są zwykle aktywne, w ogóle aktywne postaci for
the win – ale wiązało się właśnie trochę z tym innym spojrzeniem. Bo - to
może wynikać z moich rozmów z MG, kiedy jeszcze żadna z nas u żadnej
nie grała, ale myślę, że nie tylko – poza tym, że kminiłam nad postacią,
kminiłam z konieczności, bo zawierała dane, które mi były potrzebne, nad
sceną. To też niesamowicie działa na wyobraźnię, usiąść, zobaczyć scenę „z
zewnątrz”, wyobrazić sobie, że to scena w książce albo w filmie i pokminić
dokąd ją najlepiej poprowadzić, jak rozegrać. Jak pokazać w niej bohatera,
owszem, ale też co zrobić z fabułą, która przecież czeka na odkrycie. Och, o
tym to też bym mogła napisać osobny tekst.
Oczywiście na pierwszym poście
się nie skończyło – budowałam Natalie dość długo, nie wiem nawet czy już
skończyłam (dobra, jestem pewna, że nie skończyłam), ale nawet nie skończona jest jedną z moich najlepszych, a na
pewno ulubionych postaci. I jest pełnokrwista, złożona, piekielnie trudna do
grania – czego chciałam uniknąć – a przez to strasznie satysfakcjonująca. Bo
wiecie, mogłoby się wydawać, że kiedy skończy się wypełnianie konceptu mięsem, że
kiedy już będę wiedziała, jak zachowuje się w sytuacjach tak skrajnych jak
odnalezienie zatorturowanego na śmierć brata w mieszkaniu (a to był – rzekłam,
patrząc na to, co gram od dwóch dni – dopiero początek skrajnych sytuacji), to
wszystko o czym pisałam wcześniej przestanie działać. No otóż nie – zadziałało
w ten sposób, że jestem Natki bardziej świadoma niż innych postaci, bo musiałam
nad nią więcej myśleć, no i rodziła się – wciąż się rodzi – w czasie sesji, w
czasie, powiedziałabym, ekranowym, nie off-screen.
W związku z tym wciąż przeżywam
tak samo – bo to jest bohaterka, która istnieje tylko w tej fabule, nie miała
wcześniejszego życia w mojej głowie, nie miałam okazji nacieszyć się tworzeniem
historii postaci – wciąż wysilam się tak samo (choć to akurat kwestia tego, że
konstrukcja sesji jest trochę z serii „zaczynamy od trzęsienia ziemi, a potem
napięcie rośnie”), wciąż patrzę tak samo – bo jeśli fabuła się nie porusza,
Natalie nie istnieje, więc muszę, muszę o niej myśleć i kombinować jak ją pchnąć i czego oczekuje MG.
Nic. Nic z tego nie dałoby się
zrobić na żywo. Mogłabym, oczywiście, poprowadzić sesję, którą rozpocznę od
zabicia anonimowego enpeca, mówiąc graczowi, że enpec ów był bliski jego
postaci. Gracz mógłby nawet postarać się wczuć, mógłby to dobrze odegrać, ale
obawiam się, że nie czułby się tak, jak ja, nie mógłby skonstruować postaci w
ten sposób, w jaki stworzyłyśmy z MG Natalie. Nie to tempo, nie te możliwości,
nie to medium po prostu.
I właśnie teraz się
zorientowałam, że ta notka miała być o czymś trochę innym – o Natalie,
oczywiście, ale o budowaniu postaci razem z MG. Co też jest super. Ale o tym –
jednak – chyba następnym razem.
No i dla ciekawskich: preludium
Natalie
Sleeping
with ghosts by Selyuna